Taki mam zapał do pisania, że jak już zabiorę się za nowy wpis, to akurat trafia się albo jakaś rocznica, albo wkraczam w jakiś superważny etap życia. A to trzylecie założenia firmy, a to pierwszy pracownik, a to narodziny dziecka. Gdy wreszcie przestałem wypatrywać rocznic-o-których-nie-można-nie-napisać, to… zapomniałem o kolejnej. O pięcioleciu firmy.
Dwa lata temu miałem wątpliwości, czy eKorekta24 ma w ogóle rację bytu. Dałem sobie kolejne dwa lata na podjęcie decyzji, co dalej. Bliska osoba przypomniała mi o tamtym wpisie.
A więc – czy się udało? Odpowiedź będzie krótka: gdyby dziś było równie źle co wtedy, nie pisałbym tego wpisu. To znaczy tylko jedno: jest lepiej.
Co zmieniło się przez ostatnie dwa lata?
Wydarzyło się wiele. Finansowo jest o niebo lepiej, klientów więcej, a przede wszystkim nabrałem pewności, że podążam w dobrym kierunku.
Choć nie obyło się bez zmartwień i chybionych decyzji… W nową stronę firmową wpompowałem już kupę kasy, a po roku ciągle nie ma jej w sieci. Co najmniej kilka zleceń nie było wartych moich nerwów (i nerwów ludzi, których musiałem w nie zaangażować), a do tego wakacyjny wyjazd po Europie (którego w końcu nie opisałem; może kiedyś…) okazał się nieporozumieniem.
Porażki dały mi wiele do myślenia. Ale nauczyły mnie jednego. Dotarło to do mnie, gdy redagowałem pewien tekst (swoją drogą, zupełnie nie kupuję tego człowieka, choć nie wiem, co mi w nim nie gra):
Strategia utraty korzyści na rzecz zniwelowania problemów (np. nie będę latał samolotami, by nie stracić życia) nie działa, a ilość problemów życiowych pozostaje zawsze taka sama. Biedni narzekają na brak pieniędzy, a bogaci boją się o ich utratę. Brazylijska modelka ma więcej kompleksów niż bezzębny mieszkaniec Dworca Centralnego w Warszawie, ale jakość jej życia jest nieporównywalnie większa. Niezależnie od tego, co masz i ile masz, ilość problemów zawsze będzie proporcjonalna do ilości korzyści. O wiele ważniejszy jest Twój sposób postrzegania własnej sytuacji życiowej (10 problemów, które masz, a których mieć nie musisz).
Banał. Banał wielki jak pustka na koncie firmowym przed dwoma laty. Jednak dopiero dziś, po pięciu latach, powoli przekonuję się o prawdziwości tych słów.
Marzenia o życiu bez zmartwień
Łudziłem się kiedyś, że nadwyżka na koncie da mi poczucie bezpieczeństwa. Że jak zatrudnię pracownika, to wreszcie odgrzebię się z nadmiaru obowiązków. Że jak będę miał grono stałych klientów, nie będę musiał martwić się o regularny dochód.
Bzdura!
Żaden problem nigdy nie znika. On tworzy co najmniej dwa kolejne.
Nadwyżka na koncie nie dała mi poczucia bezpieczeństwa. Ilekroć się kurczy, bo muszę wypłacić więcej, niż zarobiłem w minionym miesiącu, chodzę roztrzęsiony, zachodząc w głowę, co będzie, jeśli to samo powtórzy się za miesiąc, i jeszcze raz, i jeszcze raz…
Miał pomóc pracownik etatowy? Jasne! Gdy decydowałem się na pierwszy etat, myśl o tym, że zabraknie zleceń, a ja będę musiał wypłacać comiesięczną pensję, spędzała mi sen z powiek. Na przestrzeni 11 miesięcy nie było ani jednego takiego dnia, a mimo to dziś, w połowie grudnia, zamartwiam się, co będzie w styczniu, bo nie mamy jeszcze żadnego długoterminowego zlecenia na nowy rok.
A stali klienci? Boże, jak sobie teraz to policzyłem, to trzech najlepszych odpowiadało za 25% całego rocznego obrotu! Nie zliczę, ile razy w myślach odbierałem i z przerażeniem czytałem tego maila: „Panie Łukaszu, nie jesteśmy dłużej zainteresowani współpracą, nie będziemy przesyłać więcej zleceń”. On nigdy nie nadszedł, ale z przerażeniem wyczekuję go tym bardziej, im dłużej któryś z „wielki trójki” milczy niepokojąco długo.
Natura jest nieugięta – suma korzyści równa się sumie zmartwień
Grzesiak miał rację. Kolejne dwa lata dały mi tyle samo korzyści, ile przysporzyły zmartwień. Powoli przestaję wierzyć w ideał wolności: od braku pieniędzy, braku czasu. Braku zmartwień – po prostu.
Zaczynam zrozumieć, choć nadal przychodzi mi to z trudem, że nawet największe pieniądze na koncie nie dadzą mi poczucia bezpieczeństwa, bo wraz z nimi przyjdzie strach o ich utratę. Pracownicy nie uwolnią od zmartwień, bo przysporzą mi trosk o ich własny los. A rosnąca liczba zleceń wcale nie da szczęścia, bo wraz z kolejnymi klientami rosną nie tylko zyski firmy, ale i kolejne zobowiązania.
Cały ten wpis może ma wisielczy ton, ale w gruncie rzeczy jestem… autentycznie szczęśliwy.
Bo szczęściem jest uczyć się każdego dnia żyć tak, by unieść kolejne tony odpowiedzialności. Gdy przed dwoma laty byłem odpowiedzialny za życie swoje i żony, dziś dodatkowo biorę odpowiedzialność za pracę dla dziewczyny, która decyduje się na kredyt hipoteczny, za losy kolejnych dziesiątek publikacji stałych klientów, i za życie dziecka, którego płacz, gdy jest głodne, przywołuje myśl o tym, że nie mogę się poddać.
A więc… czy się udało?
Przed dwoma laty pytałem siebie, czy to się uda, czy szukam borowików we właściwym miejscu.
Dziś mogę powiedzieć, że się udało. Ale to nie znaczy, że nie mam zmartwień. Jest ich więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Dlatego właściwe pytanie, jakie muszę sobie stale zadawać, brzmi raczej: jak dużą odpowiedzialność jestem jeszcze w stanie wziąć na siebie?
Wierzę, że jeszcze dużą. Ta, którą dziś mam na sobie, staje się coraz lżejsza, bo oswajam ją każdego dnia. Coraz bardziej się rozleniwiam, kolejne części firmy zaczynają żyć własnym życiem, a to znaczy, że jeśli za dwa lata mam znaleźć się w Glen Ellen, to najwyższa pora na kolejne wyzwania.
Jeśli kiedyś nadejdzie moment, że się poddam, to nie pozostanie mi nic innego, jak przystopować. Ale tylko po to, by przygotować się do kolejnych wyzwań. Bo dopóki bierzemy odpowiedzialność za swoje życie, ono po prostu cały czas się udaje.
1 komentarz
Uniesiesz jeszcze dużo! Obyś za kolejne 5 lat mógł pisać jak małą odpowiedzialność miałeś na sobie 5 lat wcześniej!
by Wojtek on 14 marca 2015 at 18:23. #