Święta, święta i po świętach, a nawet już po sylwestrze. Tak że no… Trochę późno na poświąteczny wpis, ale naszła mnie pewna refleksja, którą muszę się podzielić, po tym jak trzykrotnie w ciągu paru dni usłyszałem te same życzenia.
Sam nie lubię (nie znoszę?) składania życzeń. Męczę się, duszę w sobie i ostatkiem sił mamroczę coś, co wydaje mi się istotne (podziwiam swoją starszą siostrę, która nigdy nie sięga po sztampowe formułki). Tak sobie myślę, że życzenia, które składamy, są jak lustro, w którym odbija się człowiek w całej swej okazałości. Bo trudno życzyć czegoś, co stałoby w sprzeczności z naszymi wartościami. Życzymy tego, co wydaje się nam najważniejsze. To pewnie dlatego trzykrotnie usłyszałem to sztandarowe: „I przede wszystkim życzę ci dużo zdrowia”.
Co w tym złego? W zasadzie nic. Wszystko byłoby OK, gdyby nie szło za tym wartościowanie: „Bo pamiętaj, Łukaszu – zdrowie jest najważniejsze!”.
Tylko czy zdrowie jest najważniejsze?
Nie chcę powiedzieć, że zdrowie nie jest ważne i że nie trzeba o nie dbać. Nic podobnego! Dopóki jesteśmy w pełni sił, największą głupotą byłoby je zaprzepaścić na własne życzenie. Chodzi mi o coś innego.
Sam jeszcze do niedawna sądziłem, że zdrowie jest najważniejsze, bo „jakie to życie bez zdrowia?”. Jestem wysokiej klasy hipochondrykiem i gdy tylko coś mnie zaboli, wyobrażam sobie zaraz, że to nowotwór… Pamiętam, że gdy kiedyś rankiem zauważyłem w lustrze, jak lewa powieka opadła mi na pół oka, w popłochu pobiegłem do lekarza. Może bym poczekał, gdyby to była prawa… Ale nie – lewa! A to znaczy tylko jedno: zawał! W końcu drętwienie lewej strony ciała to pierwszy sygnał. Oczywiście jeszcze tego samego dnia opuchlizna (niewiadomego pochodzenia) zeszła z oka, ale do dziś każde drętwienie po lewej stronie skłonny jestem uznać za początek zawału…
Nie bagatelizuję zdrowia. Z czasem jednak przestałem przypisywać mu tak duże znaczenie, jak to zwykle się czyni. Całe życie można przeżyć, zamartwiając się o swoje zdrowie, a można też zachłysnąć się życiem u jego progu i przeżyć je w szczęściu, łapczywie czerpiąc z niego garściami w wieku lat 30.
O szczęściu decyduje przecież nie to, ile żyjemy, ale jak żyjemy.
Wyrazistym i dość ekstremalnym przykładem tego, że zdrowie nie musi decydować o szczęściu, jest Nick Vujicic (odsyłam do relacji z konferencji w Poznaniu w 2015 z Nickiem Vujicicem). Tym, którzy o nim nie słyszeli, polecam krótkie świadectwo:
Co jeśli nie zdrowie?
Dziś jestem skłonny sądzić, że wartością ważniejszą niż zdrowie jest poczucie sensu.
Trudno chyba o coś gorszego niż poczucie bezsensu życia. Poczucie sensu nadaje wartość temu, co robimy. Nie chodzi o to, by robić rzeczy wielkie. Gdyby każdy z nas miał być drugim Jobsem – kto by zajął się sprzedażą iPhone’ów? Gdyby każdy, kto kocha gotować, otworzył własną restaurację – kto by pomagał mu w kuchni? Gdyby każdy chciał pójść na swoje i być własnym szefem – gdzie miałby szukać pracowników?
Świat, w którym żyjemy, jest hierarchiczny. Nie znaczy to, że jedni są skazani na sukces, a inni – na jałową gonitwę za marzeniami. Rzecz w tym, że nie zawsze marzenia o lepszym życiu spełnią się z dnia na dzień. Dopóki tak się nie stanie (a czasem się nie stanie), warto pogodzić się z tym, jak wygląda nasze życie tu i teraz. Zamiast nieustannie rozmyślać o życiu, które napełni nas sensem, o wiele łatwiej nadać sens temu, co aktualnie robimy.
Poczucie sensu w codziennej pracy
Mam wielki szacunek do ludzi, którzy odnajdują poczucie sensu w tym, co robią. Przeżywam to co trzy miesiące, gdy idę do fryzjerki. Wiem, że gdy usiądę przed lustrem, ona spojrzy na mnie i zada mi to sakramentalne pytanie: „To jak dziś strzyżemy?”.
Dlatego wcześniej w domu przeglądam zdjęcia, szukam fikuśnych fryzur, żeby wreszcie zaskoczyć fryzjerkę i rzucić jej wyzwanie: „Wie pani, to dziś zaszalejmy – zrobi mnie pani na Brada Pitta z tegorocznych Oscarów – z boku maszynką, tu zaczesać, a tu jeszcze to”. Ale potem przekraczam próg salonu, siadam na fotelu, patrzę w lustro na swoją owłosioną czuprynę i z rezygnacją odpowiadam: „Tak jak zawsze poproszę”. Mimo to dzieje się wtedy coś, co jest najpiękniejsze w człowieku, który ma poczucie sensu tego, co robi. Chociaż odpowiadam jak dziewięciu wcześniejszych facetów przede mną, fryzjerka chwyta nożyczki i z oddaniem strzyże mnie, jakbym był jej najważniejszym klientem tego dnia.
Jest na to proste słowo: profesjonalizm. On nigdy nie wynika z wyrachowania. Na krótką metę można być profesjonalnym, nienawidząc swojej pracy, ale o ileż łatwiej pracować, gdy odnajdzie się w tym sens!
Jestem przekonany, że fryzjerka, do której chodzę, ma większe poczucie sensu życia niż niejeden szef korporacji. Nie chcę nikogo oceniać ani deprecjonować, ale prawda jest taka, że każdego dnia rzesze ludzi smętnie idą do pracy, by od pierwszej minuty myśleć o tym, kiedy z niej wyjdą. Na tej samej zasadzie można życie całe – w pełnym zdrowiu! – spędzić na rozmyślaniach o wymarzonym życiu, które się nie przydarzy, i nigdy nie zacząć żyć z uśmiechem na ustach.
O wiele łatwiej nadać sens temu, co robimy, niż szukać sensu za wszelką cenę.
Dostrzec marzenia w drugim człowieku
To dlatego, gdy dziś składam życzenia, staram się spojrzeć na potrzeby innych i nie oceniać czegoś, czego nie rozumiem lub co gryzie się z moimi poglądami na życie. To, co jest najważniejsze dla mnie, może być kompletnie nieistotne dla drugiej osoby. Nawet to, co mnie wydaje się dziś najważniejsze, jutro wcale takie może nie być.
Gdy więc słyszę, jak moja babcia każdego dnia umiera i nie omieszka o tym wspomnieć całej rodzinie, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć jej właśnie zdrowia. Być może zdrowie wydaje jej się najważniejsze. Nie mnie to oceniać. Dopóki wartości, którymi ktoś kieruje się w życiu, nie prowadzą do zła, powinniśmy je uszanować. Jasne, możemy się z nimi nie zgadzać, możemy się oburzać, że ktoś nie dba o swoje zdrowie, i możemy (a nawet powinniśmy) go upominać – ale bez względu na wszystko należy to uszanować i nie narzucać swoich racji.
Warto czasem wzbić się ponad własne przekonania, spojrzeć na drugiego człowieka z jego perspektywy i dostrzec w nim to, czego pragnie. A potem – po prostu mu tego życzyć. Gdy w Wigilię szwagier życzył mi nierezygnowania z marzeń, zrobiło mi się ciepło na sercu, bo te życzenia dotknęły tego, co dla mnie ważne.
Poczucia sensu dla wszystkich na 2017 rok!
Mam w sobie dość mgliste uczucie, że w tym roku w moim życiu wiele się zmieni. Wracam do pisania i intensywnie jak nigdy wcześniej skupiam się na tym, co daje mi największe poczucie sensu.
A zdrowie? Ze zdrowiem jest jak (coraz częściej) ze śniegiem – albo będzie, albo i nie. Pewnie, że fajnie, gdyby było, i głupotą byłoby nie dbać o nie. Ale gdyby go kiedyś zabrakło, przypomnę sobie, by nie rozpaczać nad tym przez resztę życie, ale odnaleźć sens w nowej rzeczywistości.
Gdybym znał każdego z Was, życzyłbym Wam tego, co dla Was najważniejsze. Części z Was jednak nie znam, dlatego na kolejny rok życzę Wam właśnie poczucia sensu! A zdrowia – tak przy okazji.
komentarze 2
Dziękuję… „Poczucia sensu” to dobre życzenia. Również Tobie tego życzę, bo od „paru” Twoich tekstów widać, że to dla Ciebie ważne.
Twój wpis to przyjemniejsza dla ucha i ust teoria bliska Piramidzie potrzeb Maslowa czy innym podobnym poglądom różnych badaczy. Co ważne, zdaje się być na szczęście bliższa ziemi, dzięki czemu tym łatwiej mi się pod nią podpisać. Popieram to, co napisałeś. Oby tak dalej!
by don shaqadeemaz on 19 stycznia 2017 at 00:28. #
Dziękuję i nawzajem :)
by Ardenno on 19 stycznia 2017 at 09:03. #