Jakiś czas temu wpadła mi w ręce Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym Grażyny Jagielskiej. Piękna, choć dojmująca opowieść.
Najbardziej zapadła mi w pamięć rozmowa Jagielskich już z epilogu książki.
Żal mi tych lat, kiedy byliśmy bogaci i kupując kawę, mogliśmy nie zwracać uwagi na cenę.
– Niby drobiazg – powiedziałam – ale popatrz, jak to ułatwiało codzienne życie. Nie żal ci?
Wojtek popatrzył na mnie ze zdumieniem.
– Jak to?
Wyjaśniłam, że bogactwo to oczywiście rzecz względna, ale mnie się wydawało, że byliśmy zamożni. Może nie bogaci, ale zamożni na tyle, by nie układać miesięczne budżetu, a to już bardzo wiele.
– Jak to?
Stał z ekonomicznym opakowaniem nescafé w ręku i patrzył na mnie z wyrazem grozy i niedowierzania. Zrobiło mi się nieswojo.
– Nie wiedziałeś o tym? – zapytałam cicho.
– Kiedy to było?
– Przez jakieś siedem, osiem lat. Powiedzmy: od dziewięćdziesiątego ósmego.
Mija powoli 3,5 roku, odkąd prowadzę firmę. Ze zgrozą czasem sobie uprzytamniam, że nie byłem od tego czasu na urlopie dłuższym niż tydzień. Niby drobiazg, ale jak by ułatwił codzienne życie! Ba, ostatnio świętuję, jeśli zdarzy się, że choćby w niedzielę mogę odetchnąć.
Wmawiam sobie niekiedy, że to przecież dobrze. Gdy inni nie mają pracy i ledwo wiążą koniec z końcem, nie powinienem narzekać na nawał zleceń. Tak się usprawiedliwiam przed sobą, przed żoną, przed rodzicami, gdy nie mam czasu ich odwiedzić, i przed klientami, gdy zawalam kolejne terminy.
– Co to w ogóle znaczy? – zapytał Wojtek. – Można coś takiego przegapić? Jak można przegapić coś takiego? – Umknęłam wzrokiem w bok, nie wiedziałam, co dalej. Nie zdawałam sobie sprawy, że o tym nie wiedział. Jak to się mogło stać, że o tym nie wiedział? – Co ja wtedy robiłem? – zastanawiał się z bolesnym niedowierzaniem.
Czasem boję się, że mimo usilnych starań stuknie mi trzydziestka, a ja nadal będę powtarzał: to już ostatnie zlecenie, już za tydzień będę wolny, już odgrzebuję się z ostatnich spraw. Położę się któregoś dnia do łóżka po 22, gdy żona będzie spać, i spytam sam siebie: co ja dotąd robiłem? Jak można było przegapić tyle lat?
Gdy wspominam ostatnie pół roku (albo i więcej – tracę powoli rachubę czasu), uświadamiam sobie, że nie było dnia, gdy żadne zlecenie nie czekało w kolejce. Chyba przed strachem z braku pracy zacząłem przyjmować zlecenia, zanim skończyłem poprzednie. Normą stało się redagowanie po kilku tekstów jednocześnie, gonienie terminów albo, co gorsza, ich przekładanie i kajanie się przed klientami.
Dziś piszę ten tekst i już sam ten fakt daje mi złudzenie, że jest lepiej. Że mam czas dla siebie, a firma nie upadnie, gdy zrobię sobie wolny wieczór. Tylko ile to potrwa?
Choć od wielu miesięcy nie marzę o niczym więcej jak o ukończeniu ostatniego zlecenia, gdzieś w głębi duszy boję się, że to nigdy nie nastąpi, bo po drodze wpadną kolejne, a ja w swej chorobliwej nieasertywności zgodzę się na wszystko, czego oczekują klienci.
– Jak to jest? – zapytał Wojtek.
Od razu wiedziałam, o co pyta. Ścisnęło mnie w gardle.
– Można mieć różne rzeczy, w granicach rozsądku, co się chce. I kupujesz nie dlatego, że musisz, bo coś ci jest potrzebne, ale dlatego że ci się to podoba. Niesamowite uczucie.
– Co kupowałaś?
– Rzeczy do domu. – Płakałam w alejce z kawą i herbatą. – Najbardziej lubiłam lampy. Krzewy do ogrodu. Dobre kosmetyki. Lniane obrusy.
– Jak myślisz, co ja bym sobie kupił?
Chciałam wyciągnąć rękę i pogłaskać go po twarzy, ale wiedziałam, że nie pora na takie gesty. Nie potrzebował mojego współczucia, tylko odwrócenia biegu zdarzeń i żeby mógł sobie powiedzieć, że nie przytrafiła mu się jedna z głupszych i nieodżałowanych rzeczy, jakie się mogą człowiekowi przytrafić – przegapił to, że był bogaty.
Nie boję się, że przegapię bycie bogatym. Bo spełnienia marzeń nie sposób przegapić. Ale czasem sobie myślę, że jeśli na chwilę nie przystanę, to przegapię życie.
Koleżanka żony kończy właśnie studia we Włoszech. Od dawna mieliśmy ją tam odwiedzić. Gdy nadeszła ostatnia chwila, by to zrobić przed jej wyprowadzką, podjęliśmy decyzję: „Jedziemy!”.
Nie byłoby w tym nic niecodziennego, bo przecież, jak to dotąd bywało, można by się uwinąć w trochę dłuższy weekend. Urwać kawałek piątku, wrócić trochę później na początku przyszłego tygodnia. Ale ile tak można udawać urlop?
Z pomysłu na wyjazd do Włoch niepostrzeżenie wykluł się pomysł na podróż po Europie. Skoro i tak jedziemy samochodem (samoloty nie wchodzą grę; zresztą co może być piękniejszego niż beztroska jazda autem kilka tysięcy kilometrów?) i robimy te 4000 km, to zahaczyć o Paryż nie zrobi wielkiej różnicy. A jak i Paryż, to Berlin po drodze. A skoro tak, to w ogóle może się nie spieszyć, tylko zwiedzić więcej. A w ogóle to może po prostu wziąć wolne i wrzucić na luz po 3,5 roku?
W dużym skrócie tak to mniej więcej wyglądało. Na podróż do USA jeszcze kilka lat za wcześnie, ale kilka mniejszych wypraw tylko wyjdzie nam na dobre.
Tak że postanowione, a pierwszy hotel zabukowany. 21 lipca wyjazd. Bez celu. Na spontana. Z ograniczonym budżetem. Czas na to, by poznać się z życiem.
Mam tę książkę, ale czeka w kolejce do przeczytania, a kolejka jest duża. Muszę uważać, żeby jej koniec końców nie przegapić i przeczytać :)