Od czterech lat mieszkamy na swoim i właściwie od początku nie zaglądaliśmy do piwnicy. Trochę z braku potrzeby, a trochę z naszej obopólnej arachnofobii. Ale odkąd jest Michał, coraz trudniej nam się pomieścić na 49 metrach – dziecko jest wybitnie przestrzeniochłonne.
Któregoś dnia schodzimy do piwnicy. Stajemy przed drzwiami.
– To na pewno ta? – pytam Anię, bo zgłupiałem.
– No ta.
Patrzymy na drzwi z konsternacją. U góry niby widać jedynkę, więc chyba ta.
– Ale przecież Mroczkowie kłódkę wzięli ze sobą – stwierdzam odkrywczo.
– No co ty powiesz!
Poprzedni właściciele zabrali kłódkę, a my nie założyliśmy swojej, bo nie korzystaliśmy z piwnicy. W efekcie drzwi były przymknięte, przynajmniej ostatnim razem, gdy schodziliśmy do piwnicy – czyli jakieś 4 lata temu. Nie przyszło nam wtedy na myśl, że ktoś mógłby o tak po prostu ją zająć.
Mało tego – nie wiedzieliśmy, co jest w środku! Od razu zacząłem roić sobie, że to może jakiś przemytnik, który dla bezpieczeństwa trzyma dziesiątki kilogramów gandzi nie pod swoim adresem. Albo jakiś psychopata, który znosi martwe koty. Albo sąsiadka spod trójki, co się wydziera nad nami (ostatnio wieczorami jest niepokojąco cicho…), podrzuciła nie wiadomo co. Ej, albo ta, przez którą przesłuchiwali mnie na policji! A potem będzie w „Wiadomościach”: „To była porządna rodzina, kto by pomyślał! Sąsiedzi nic nie wiedzieli, aż w końcu w swojej piwnicy znaleźli dowody zbrodni. I to w otwartej piwnicy — może mają z tym jakiś związek?”.
Na drugi dzień…
Nie ma co czekać — dzwonię do spółdzielni. Uprzejma pani proponuje, że wywiesi na drzwiach piwnicy kartkę z żądaniem zdjęcia kłódki i opróżnienia piwnicy w ciągu tygodnia. Zgadzam się, choć niespecjalnie wierzę w powodzenie akcji. Sam dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że ten stos kartek przylepiony do drzwi wejściowych do piwnicy w ogóle się zmienia i de facto stanowi tablicę ogłoszeniową spółdzielni!
Kolejnego dnia faktycznie kartka wisi na drzwiach. Gdyby nie to, że jej wypatrywałem, w życiu bym jej nie zobaczył pośród dziesiątek innych świstków o wysokościach czynszu, porach sprzątania, terminach wywozu śmieci czy ostrzeżeniach o trutkach na szczury. Na szczęście kartka wisi też na drzwiach do naszej piwnicy. Pozostaje mieć nadzieję, że nasz samozwańczy właściciel zajrzy w ciągu tygodnia do piwnicy.
Pod koniec dnia schodzę do piwnicy z nikłą nadzieją, że piwnica będzie pusta i bez kłódki. Oczywiście, kłódka, jak wisiała, tak wisi. Wszystko po staremu.
A trzeciego dnia…
…były walentynki. Z samego rana rozlega się pukanie drzwi. Tajemniczy wielbiciel żony? Półprzytomny wlokę się do drzwi. Otwieram. W progu stoi sąsiad, starszy facet, zdaje się, że spod szóstki. Ej, no chyba mu się święta pomyliły.
– A to państwo potrzebujecie piwnicy? Bo ja widziałem, że pusta, to swoje rzeczy włożyłem.
– A, to pan! – odpowiadam równie zaskoczony, co skonsternowany. – No, trochę potrzebujemy. Dziecko mamy i wie pan…
– Tak, tak, wiem. To chodźmy, otworzę panu.
Schodzę szczęśliwy, że wszystko się wyjaśniło. Wcześniej w myślach już wynajmowałem ślusarza, rozwiercaliśmy kłódkę, a w piwnicy widziałem rzeczy, o których tutaj lepiej nie pisać.
– To ile potrzebujecie miejsca?
– No, rower muszę wstawić, bo teraz to na wózek miejsca nam brakuje.
– Bo ja tu mam telewizor na półce i takich parę innych gratów – wyjaśnia, pokazując mi stary kineskopowy telewizor, wart nie więcej niż nasza spłuczka do toalety z Nomi. Może liczy na to, że za parenaście(dziesiąt?) zacznie drożeć jako antyk i przekaże go wnukom niczym rodzinny skarb wart miliony złotych za kilka dekad?
– Nie, to tych półek na razie nie potrzebujemy – odpowiadam zgodnie z prawdą i zaraz żałuję tego, co powiedziałem.
– O, to dobrze. To ja wam dam klucz do kłódki. I światło też mogę zostawić.
Spoglądam w górę. Na kablu, przewieszonym przez rurę pod stropem, leniwie kołysze się żarówka.
– To tu nie było światła?
– Skąd, panie! Tylko kontakt. Ja tu specjalnie przyniosłem ten kabel z żarówką. Teraz świeci jak za dnia.
– A, to dziękujemy bardzo.
– Nie ma za co. Ja widziałem, że taka opuszczona ta piwnica, to i wysprzątałem ją co nieco. Pan widzi, żadnych pajęczyn, żadnego kurzu, niczego.
– Rzeczywiście. To dobrze, bo razem z żoną pająków nie znosimy.
– No widzisz pan! Tu jest czysto jak nigdy.
Przytakuję i dopiero teraz w pełni dociera do mnie, co usłyszałem.
– To pan telewizor tu trzyma, tak? — zagaduję, żeby wrócić do tematu.
– Tak, ale skoro na razie się tu razem mieścimy, to ja wam nie będę przeszkadzał. Ja uczciwy człowiek jestem, tylko tego telewizora nie mam gdzie schować.
Po paru dniach
Od rozmowy z sąsiadem minęło już nieco czasu. Do piwnicy nie schodziłem. Co trzeba było włożyć, to włożyliśmy. Tylko tak się tylko zastanawiam, czy gdy następnym razem zejdę do piwnicy, to przypadkiem nie znajdziemy jej pustej. Trzymam tam teraz rower, na który wsiadam wprawdzie od święta, ale który w swych najlepszych dniach (czytaj: zanim wyjechał ze sklepu, a ja kilkakrotnie nie przebiłem dętki i nie przezimowałem go na balkonie w mrozie, śniegu, deszczu, odwilży, i kolejny rok: w mrozie, śniegu, odwilży, a w międzyczasie na dokładkę latem: deszczu, palącym słońcu, deszczu i słońcu, deszczu i słońcu, no i kotach na siodełku) kosztował mizerną, ale pewnie z miesięczną pensję z początków mojej redaktorskiej kariery. Skoro można zająć pustą piwnicę, to czemu też pustej piwnicy by nie zostawić? Ot, tak dla porządku i zachowania równowagi w przyrodzie.
—
Tytułem wyjaśnienia: to najnormalniej w świecie najprawdziwsza historia, jaj se nie robię. I normalnie nie wiem, jak podejść sąsiada. Z asertywnością zawsze byłem na bakier. Powiem mu, że ma zabierać ten telewizor i pieprzoną wspólną kłódkę, to jeszcze zawału dostanie. Ktoś ma jakieś rady?
komentarze 3
Trochę zaufania do sąsiada! :) Na cóż mu ten rower miałby być? A tak, piwnica czysta i światło jest. Same korzyści! :)
by Wojtek on 14 marca 2015 at 14:09. #
Od Wordmenta zabrnąłem do tej historii. Długo po jej spisaniu. Ale lepiej późno, niż później. Pisze, bo mam pewne refleksje… Może się przydadzą…
Otóż wszystko fajnie się kleiło, już zacząłem oczekiwać faktycznie jakiegoś trupa, a tu koniec. Trochę jak ze skeczu Paranienormalnych, gdy Mariolka wybrała się odwiedzić kolegę, a jego „nie było!!!”. Ale nic. Po prostu czekam na drugą część thrilleru z piwnicy. Może być tak: „C.D.N.!!! Już za tydzień mrożące krew w żyłach zakończenie! Kto i kiedy zmieni kłódkę?! W jaki sposób zagrozi to pokojowi na świecie?! Czy i tym razem dobro zwycięży zło?! Tego wszystkiego dowiecie się z kolejnej części bestsellerowego dreszczowca „Sąsiad, który przestał mówić dzień dobry”. Pozdrawiam. Życzę więcej takich historii. Dobra robota. No i czekam na relację z drugiego zlotu Wordamentowców.
by don shaqadeemaz on 1 czerwca 2016 at 23:32. #
Cześć, don. Dalszej części historii raczej nie będzie, bo nic więcej na szczęście już się nie wydarzyło ;)
A relacja ze zlotu wreszcie jest: https://www.ardenno.pl/2016/07/33-wordament-relacja-ze-zlotu/
by Ardenno on 12 lipca 2016 at 17:09. #