Pierwszy raz usłyszałem o nim kilka lat temu. Dziś ma 32 lata, żonę, syna (i drugiego w drodze). Wydał książkę, zagrał w filmie, prowadzi firmę i fundację. A przede wszystkim – jest wziętym mówcą motywacyjnym. Otrzymał dotychczas 35 000 zaproszeń z całego świata, a każdego tygodnia dostaje 100 kolejnych.
Z pozoru jeden z tych wielkich ludzi, którzy robią rzeczy, o jakich nam się nie śniło. Rzecz tylko w tym, że Nick Vujicic… nie ma rąk i nóg.
Panie i panowie, jeśli go jeszcze nie znacie, poznajcie człowieka, który własnym przykładem dowodzi, że w życiu nie ma ograniczeń!
„Życie bez ograniczeń”, ale podróż nie bez ograniczeń
Od dłuższego czasu śledziłem informacje o tym, czy pojawi się w Polsce. Gdy kilka miesięcy temu usłyszałem o kongresie „Życie bez ograniczeń”, nie wahałem się ani chwili. Od razu kupiłem bilety. A potem było kilka miesięcy czekania i odliczania do 30 kwietnia 2015 r.
Zaczęło się słabo. Nie występ, ale nasz wyjazd. Półśpiący, po niespełna pięciu godzinach snu, idziemy z Anią do samochodu. Siadam za kierownicą, zapinam pasy, przekręcam kluczyk i… słyszymy charakterystyczne metaliczne cyknięcie rozrusznika. Cee’d nie pali. W popłochu nerwowo przekręcam stacyjkę kolejne 10 razy. Nic, tylko cykanie… Jeszcze wczoraj łapał za któryś razem, ale najwyraźniej rozrusznik (lub akumulator) padł na dobre.
Mimo piątej rano dzwonię do ojca. Wiem, że zawsze mogę na niego liczyć. Nie mija kwadrans, jak przyjeżdża z kablami. Podłączamy akumulator, ojciec odpala swoje mondeo, czekamy chwilę, przekręcam kluczyk u siebie i… dalej nic!
– Musi się chwilę podładować – wyjaśnia ojciec.
Więc czekamy… Próbuję raz jeszcze. Odpala! Na wszelki wypadek biorę przewody ze sobą (jak się potem okazało, przydały się jeszcze dwa razy). Zgadzamy się jednak z Anią co do tego, że do Poznania samochodu już nie gasimy, a do toalet najwyżej będziemy biegać na zmianę.
Wyjeżdżamy z poślizgiem czasowym, ale pogoda nam dopisuje. Na miejsce docieramy na styk.
Parę minut po dziesiątej wchodzimy na stadion Lecha Poznań – robi wrażenie, tyle że jest przeraźliwie zimno. Co gorsza, po wejściu przez bramki nie można już opuścić stadionu, i współczuję tym, którzy ubrani są na krótki rękaw (sam w ostatniej chwili oprócz kurtki zabrałem bluzę). Zajmujemy miejsca, widoczność okazuje się całkiem dobra.
Wystąpienia kolejnych prelegentów zaczynają się od g. 10, a całość ma podobno trwać aż do g. 21. Nie udało nam się znaleźć wcześniej harmonogramu kongresu (co dziwne, nie udostępniono go nawet na miejscu…), więc przez cały czas nie znamy kolejności wystąpień ani kluczowej informacji: kiedy pojawi się Nick? Można się było tylko spodziewać, że wystąpi ostatni (i tak było). Gdybyśmy o tym wiedzieli, zapewne przyjechalibyśmy nieco później.
Wystąpienia i 8 godzin czekania na Nicka
Jako pierwszy pojawia się na scenie Patrick Liew, przedsiębiorca z Singapuru. Niewiele pamiętam z jego wystąpienia poza tym, że w 1991 r. Liew został porwany. Zdarzenie z pewnością traumatyczne, ale trudno było się wczuć w historię, którą opowiadał.
Tytułem wyjaśnienia: przemówienia anglojęzyczne były tłumaczone symultanicznie. Tłumacz, trzeba przyznać, dawał radę, choć początkowo pogłos na stadionie sprawiał, że nie wszystko można było zrozumieć. Z upływem czasu było coraz lepiej – albo się przyzwyczailiśmy do specyficznego nagłośnienia na stadionie, albo zwyczajnie akustyka się poprawiła.
W międzyczasie występuje Łukasz Milewski, właściciel firmy organizującej kongres. Przemówienie poprzedzone jest dość kiczowatym motywacyjnym filmikiem. Potem Milewski opowiada o swojej pasji, jaką jest prowadzenie firmy organizującej tego rodzaju eventy. Facet nie porywa tłumów, ale też dość szybko schodzi ze sceny.
Nie pamiętam dokładnej kolejności wystąpień, ale kolejny na scenie wchodzi chyba Robert Zagożdżon, przedsiębiorca. Zapamiętałem tyle, że prowadził firmę, po czym zdał sobie sprawę z niewłaściwych wartości, jakimi się kierował, i gdy na nowo zaczął budować kolejne przedsiębiorstwo, udało mu się to zrobić 50-krotnie szybciej niż poprzednio. Z pewnością sukces niemały, ale samo przemówienie bez życia i nie do końca wiadomo, co facet zmienił w swoim postępowaniu.
Od tego momentu każde kolejne wystąpienie było już coraz lepsze. Na scenie pojawiła się pierwsza (i jedyna) kobieta – Magdalena Malicka. Typowa historia od zera do milionera. W ciągu 7 lat z podrzędnego stanowiska w wielkiej korporacji dostała się na sam szczyt i została prezesem polskiej filii korporacji Gruner+Jahr, by po 8 latach (zdaje się, że w ubiegłym roku) dobrowolnie zrezygnować. Od tej pory schudła 50 kg, zmieniła branżę i po raz pierwszy wystąpiła jako mówca. Debiut, trzeba przyznać, całkiem udany.
Wreszcie wystąpił pierwszy z dwóch głównych mówców – Les Brown. Samo przemówienie nie było specjalnie spektakularne. Ot, rób, co kochasz, pomagaj innym, a będziesz szczęśliwy. Z tego, co pamiętam, były owacje na stojąco, ale chyba raczej wymuszone tym, że to jedna z głównych postaci kongresu.
A po przerwie…
…wystąpiła jedyna z osób, poza Nickiem, którą wcześniej kojarzyłem – Łukasz Jakóbiak, znany głównie ze swojego kanału 20m2 na YouTube. Trochę się rozczarowałem wystąpieniem. Jakóbiak wydał mi się mało autentyczny, trochę arogancki z tym swoim „nie da się? Ja wam pokażę, że się da”. Całość wystąpienia okraszona była zdjęciami z wyczynami Jakóbiaka, z gwiazdami, z którymi udało mu się pstryknąć selfie itd. Jego determinacja robi wrażenie, ale jako mówca wydał mi się mało naturalny i niezbyt wiarygodny. Zdecydowanie bardziej wolę go oglądać w kawalerce niż na scenie.
Kolejny był Krzysztof Cybul, również polski przedsiębiorca. Przemówienie bez życia. Gdy po kilku minutach na zegarze odliczającym czas pozostały do końca przemówienia (widocznym tylko dla prelegenta) zauważył, że zostało mu zaledwie 14 minut, spytał organizatorów, czy to na pewno dobry czas. Speszony zaczął gonić z przemówieniem, bez składu i ładu. Ot, najlepszy dowód na to, że w życiu należy zajmować się tym, w czym się jest dobrym.
Absolutnie genialny występ dał natomiast Jakub B. Bączek, trener mentalny polskiej drużyny siatkarzy, którzy zdobyli mistrzostwo świata w 2014 r. Występ porywający, konkretny, bez zbędnych ozdobników. Jako jedyny poza Nickiem dostał szczere, gromkie owacje na stojąco. Nic, tylko zatrudnić go teraz jako trenera polskich piłkarzy!
Gdy wszyscy się spodziewali, że na scenie pojawi się Nick, organizatorzy zaplanowali… coś w rodzaju pantomimy, czyli kilkadziesiąt minut wygibasów aktorów na scenie. Idea zaiste szczytna: pokaz walki dobra ze złem, w której zwycięzcą, rzecz jasna, musi być dobro. Szanuję aktorów, którzy zarabiają w ten sposób na życie, ale maltretowanie takim widowiskiem ludzi, którzy zmarznięci od blisko 8 godzin czekają na jeden kluczowy występ, było organizacyjną pomyłką. Już wcześniej między występami grał Feel, śpiewał Artur Furman i inni, ale żaden z tych występów nie trwał tyle czasu i nie był tak przeraźliwie nudny.
Gdy wreszcie spektakl dobiegł końca, na scenie pojawił się Nick Vujicic.
Nick Vujicic – przemówienie i dłuuugie owacje na stojąco
Było jak w thrillerach Hitchcocka: zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie już tylko rosło. Nick zahipnotyzował kilkudziesięciotysięczną publiczność od pierwszych słów i do samego końca, przez półtorej godziny, trzymał w napięciu. Nie dlatego, że nie ma rąk i nóg. Nie dlatego, że budzi współczucie czy litość, bo to chyba ostatnie, czego by oczekiwał. Dał fenomenalny występ dlatego, że jest najwyższej klasy profesjonalistą w tym, co robi, pomimo ograniczeń, jakie musi każdego dnia pokonywać.
Niesamowite jest to, jak wiele w nim radości, determinacji i woli życia. Mówił z werwą, polotem, co rusz żartując i grając na emocjach publiczności. Absolutnie porywające wystąpienie!
Można by sądzić, że taki się urodził, że taki ma dar. Że może i nie ma kończyn, ale za to Bóg obdarzył go talentem oratorskim. Z pewnością talent to jedno, ale historie, które opowiadał, doskonale pokazują, że spełnianie marzeń wymaga przede wszystkim czasu i ogromu pracy. Gdy po swoim pierwszym wystąpieniu dla garstki osób w szkole Nick zdecydował się, że zostanie mówcą, nic nie wiedział o tej profesji: kto go będzie słuchał, czy mu zapłacą ani jak dotrze na miejsce. Wiedział jednak, że chce to robić i że to jest jego powołanie.
Gdy skończył mówić, kilkadziesiąt tysięcy ludzi zerwało się z miejsc, bijąc brawa. Absolutnie na nie zasługiwał.
Powrót do domu i wnioski
Wystąpienia motywacyjne mają to do siebie, że dają kopa na najbliższe dni i tygodnie. Z upływem czasu i zderzeniem z szarą rzeczywistością motywacyjny haj mija i niewiele zostaje z początkowego zapału.
Ze spotkania z Nickiem nie wyjeżdżam jednak nabuzowany energią. Nie czuję potrzeby, by wywracać swoje życie o 180 stopni, by jeszcze intensywniej gonić za marzeniami. Jest wręcz przeciwnie – utwierdziłem się w tym, że wszystko, co robiłem do tej pory, jest słuszne i że… nie muszę nic zmieniać.
Chyba najważniejsze przeświadczenie, z jakim opuszczałem Poznań, to wiedzieć, dlaczego robię to, co robię, i robić to dalej. O tym, by mieć cel i widzieć sens w tym, co się robi, mówił właściwie każdy z mówców. Nic w tym odkrywczego, ale co innego przeczytać coś w książce, a co innego usłyszeć z ust ludzi, którzy kierują się w życiu tym, co głoszą, i doszli do tego, co sobie wymarzyli.
Sam dobrze wiem, dlaczego prowadzę firmę, piszę bloga i mam takie, a nie inne marzenia. Grunt to wytrwać w dążeniu do ich spełnienia i – mimo ograniczeń – nigdy się nie poddawać. A jeśli facet bez kończyn jest w stanie robić to, co sobie wymarzy, nikt z nas nie ma prawa twierdzić, że cokolwiek nas powstrzymuje.
Ale potem przyszła szara rzeczywistość…
Gdy opuściliśmy stadion, spodziewałem się, że znów będzie czekać nas walka z rozrusznikiem. Nie myliłem się – auto nie paliło. Pełen zapału i wiary w ludzi zatrzymałem pierwszy z samochodów, z czwórką młodych, na oko w naszym wieku. Poprosiłem o pomoc. Niechętnie się zgodzili, przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Gdy otworzyliśmy maskę, okazało się, że akumulator jest po lewej stronie. Kable były za krótkie, by połączyć akumulatory, i trzeba było obrócić auto. Staliśmy jednak na chodniku, co jakiś czas przechodzili ludzie – to był dobry pretekst, by się wymigać. Chłopak stwierdził, bym poszukał kogoś z akumulatorem po prawej, i odjechał.
Zatrzymałem inny samochód. W mondeo akumulator też jest po lewej, ale chłopak zawrócił i się udało (jeśli kiedyś trafi na ten wpis – dzięki za pomoc!). Już bez przygód wróciliśmy do hotelu.
Kolejnego dnia rano…
Wiedziałem, że rankiem, po nocy, sytuacja się powtórzy. Nie myliłem się, auta nie udało się uruchomić.
Pod hotelem obok poloneza krzątał się starszawy facet. Bez przekonania zgodził się podjechać. Podłączyłem kable, przekręcamy kluczyk, ale… Cee’d nadal nie odpala. Nie minęło pół minuty, jak facet kazał odpiąć kable. Mruknął coś o „rozrypanym akumulatorze”, na tyle głośno (wydawało mi się, że celowo), że to usłyszeliśmy. Zanim odjechał, spróbowałem jeszcze raz odpalić i… zaskoczył.
Nie lubię generalizować, ale miał rację Bączek, który w swoim przemówieniu wspominał, że naszym sportem narodowym nie jest siatkówka ani nawet piłka nożna. Jest nim narzekanie. Wróciliśmy z Poznania pozytywnie nastawieni do życia, ale marudzenie, niechęć i ogólne zgorzknienie, jakie wylewa się z niektórych osób, podcina skrzydła i wiarę w to, że można coś zmienić w Polsce. Jasne, to każdy z nas kształtuje rzeczywistość wokół siebie i musimy zacząć przede wszystkim od siebie, ale gdy odpowiedzią na uprzejme prośby jest jawna niechęć, to trudno podtrzymać w sobie zapał do zmian.
Sam wyjazd jednak się udał. Zdecydowanie było warto! Nick zapewniał, że nie jest to jego ostatnia wizyta w Polsce, choć minie pewnie kilka lat, zanim ponownie zawita w naszym kraju. Jeśli ktoś z Was nie był tym razem, nie wahajcie się ani chwili! Ten facet swoim życiem dowodzi, że wszystko, co sobie wymarzy, możemy osiągnąć!
1 komentarz
[…] przykładem tego, że zdrowie nie musi decydować o szczęściu, jest Nick Vujicic (odsyłam do relacji z konferencji w Poznaniu w 2015 z Nickiem Vujicicem). Tym, którzy o nim nie słyszeli, polecam krótkie […]
by [37] „Łukaszu, i dużo zdrowia ci życzę – bo zdrowie jest najważniejsze!” - Ardenno.pl Ardenno.pl on 3 stycznia 2017 at 00:24. #