Przez większość życia brakowało mi autorytetów.
Nigdy na dłużej, czy to osobiście, czy choćby wirtualnie, nie poznałem nikogo, kto wyznawałby wartości, które byłyby dla mnie równie ważne, i prowadził życie, które byłoby dla mnie wzorem.
Mógłbym teraz napisać, jak na rasowego blogera przystało: „Ale nadszedł dzień, kiedy wszystko się zmieniło, i dzisiaj Wam o tym opowiem”. Ale tak nie napiszę. Zdałem sobie sprawę, że ideałów można szukać przez lata, a zamiast nich – znaleźć jedynie rozczarowanie tym, że każdy ma swoje skazy.
Dziś zamiast szukać ideałów, biorę od innych to, co w nich najlepsze. I o dwóch takich osobach, które zawładnęły mną ostatnio i były autentycznym objawieniem, chciałem dziś Wam opowiedzieć.
Jacek Walkiewicz – miłość od pierwszego odsłuchania
O Jacku Walkiewiczu usłyszałem po raz pierwszy parę miesięcy temu, przy okazji wywiadu, którzy przeprowadził z nim Marcin Iwuć. Od pierwszych słów zakochałem się w tym człowieku. Wszystko, o czym opowiada na swoich wykładach, o czym opisze w książkach, jest tym, co pochłania mnie na co dzień i o czym sam nieporadnie staram się pisać na blogu.
W tekstach z rozwoju osobistego zaczytywałem się od dobrych kilku lat. To branża, które nie ma dziś dobrej reklamy. Wiele w niej szarlataństwa, międlenia na wszystkie strony tych samych tematów i oderwania od rzeczywistości (głupio się przyznać, ale coraz niezręczniej czuję się z hurraoptymistycznym, poprozwojowym hasłem w prawej kolumnie bloga; chyba najwyższa pora je zmienić). Za to Walkiewicz był dla mnie prawdziwym odkryciem. Kimś, kto wszystko, co we mnie niewypowiedziane, streścił w 20 minut (uwaga: obejrzenie nagrania grozi rozbudzeniem dawno zapomnianych marzeń oraz nieplanowanym zakupem książek). Ale co ja będę zanudzał – po prostu obejrzyjcie:
Jestem już po lekturze wszystkich trzech książek, w tym najnowszego Rozmyślnika Jacka Walkiewicza (swoją drogą, Rozmyślnik jest nieprzyzwoicie krótki – takich rzeczy czytelnikom się nie robi!). Za to dwie pierwsze książki (Pełna moc życia i Pełna moc możliwości) są absolutnie fenomenalne. Otworzyły mi oczy i miałem wrażenie, że dowiedziałem się z nich więcej niż z dziesiątek książek przeczytanych w ostatnich latach.
W Walkiewiczu ujmuje mnie jego autentyczność, szczerość i bijący od niego spokój. Tak sobie myślę, że gdy za 20 lat przekroczę pięćdziesiątkę (nie wierzę, że będę kiedyś tak stary…), chciałbym mieć tak wielką życiową wiedzę, roztropność i poczucie zadowolenia z tego, jak przeżyłem dotychczasowe życie. Dziś mi tego brakuje i ciągle nawet nie wiem, co powinienem robić. Ale za to pracuję nad swoimi wadami: oduczam się perfekcjonizmu, odwlekania spraw w czasie, upatrywania źródła bezpieczeństwa w finansach czy zwykłego oceniania wszystkiego, z czym mam do czynienia (jedno ze spektakularnych, walkiewiczowskich odkryć).
No i – co nie mniej ważne – dzięki Walkiewiczowi odkurzyłem swoje nieco zapomniane już marzenia. Taka ciekawostka: wpisy na blogu są numerowane, ale nie ma wpisu numer dwa. Była to lista moich marzeń, które miały być opisywane na blogu, a samą listę chciałem aktualizować na bieżąco. Zanim zdążyłem opublikować wpis, pomysł wydał mi się chybiony i zrezygnowałem z niego. Tamte marzenia spisałem na nowo, z części zrezygnowałem (kto by pomyślał, że nawet marzenia mogą stracić swój blask!), dopisałem też nowe. Opisywać ich na blogu nie będę, ale za to znów we mnie odżyły i zrobię wszystko, by się spełniły – bo „być bohaterem swojego życia to akt odwagi”.
Książki Walkiewicza szczerze polecam. Najbardziej Pełną moc możliwości i Pełną moc życia – poniżej znajdują się porównywarki cen (linki prowadzące do sprawdzonych przeze mnie księgarni to tzw. linki afiliacyjne – dzięki nim mogę zarobić na polecaniu książek, ale Was nic to nie kosztuje – typowy układ win-win). A z poniższych księgarni najbardziej polecam Chodnik Literacki, który odkryłem niedawno (często najtańszy, a przy tym profesjonalna obsługa).
Jacek Walkiewicz, Pełna moc możliwości:
Jacek Walkiewicz, Pełna moc życia:
Adam Szustak OP – miłość od niepierwszego wejrzenia
Wyobrażałem sobie kiedyś, że zostanę kapłanem (nie „księdzem” – bo to słowo nigdy nie miało dla mnie swej magii i szacunku dla funkcji kapłana). W chwilach nastoletnich desperacji myślałem o tym, że jeśli miałbym być singlem, to lepiej już, żebym poszedł do seminarium (dziś sobie myślę, że chyba nie ma gorszej motywacji do kapłaństwa). Całe szczęście, że zdarzyło się inaczej i planów o kapłaństwie nigdy na poważnie nawet nie rozważałem. Ale gdyby tak się stało, chciałbym być jak Adam Szustak.
Tak jak cenię sobie katolicyzm za wartości, które głosi, tak powiem Wam, moi umiłowani w Chrystusie Jezusie bracia i siostry, że skostniała i napuszona retoryka Kościoła jest tym, co trudno mi znieść. Szustaka mógłbym słuchać bez przerwy. Tego, jak mówić o wierze, jak w prostych słowach wyjaśniać Pismo Święte, jak bez nadęcia, ale z poczuciem humoru opowiadać o Bogu, powinno się uczyć w seminarium. Zamiast ćwiczeń – kilka godzin YouTube’a i Langusty na Palmie. Jestem przekonany, że większy byłby z tego pożytek dla młodych kapłanów niż z czegokolwiek innego.
Ale wbrew pozorom nie była to wcale miłość od pierwszego wejrzenia. Pierwszy raz o Szustaku usłyszałem, gdy znajomy na Facebooku co chwila lajkował czy udostępniał (już nie pamiętam) jego filmiki. Raz czy dwa je włączyłem, ale były to nagrania z tych mniej porywających serii. Już wtedy byłem pod wrażeniem tego, jak ciekawie i w prostych słowach można mówić o wierze, ale więcej na Langustę nie zaglądałem. Dopiero z czasem – inaczej niż było to z Walkiewiczem – przekonałem się do Szustaka i mimo mojej awersji do formy wideo oglądam nawet archiwalne nagrania. Fascynuje mnie to, jak szczerze kapłan może mówić o sobie (koniecznie obejrzyjcie jego Świadectwo), a nawet o takich intymnych sprawach jak grzech nieczystości (to po prostu przepaść ideologiczna i kaznodziejska w porównaniu do typowych niedzielnych kazań, pełnych niestety pustych frazesów i waty słownej).
W poprzednim wpisie na blogu wspominałem o tym, że wszystko, co się nam przydarza, jest tym, czego w danej chwili potrzebujemy (choć może właściwiej byłoby powiedzieć: że ma swój głębszy sens – bo niekoniecznie nas musi dotyczyć). Parę dni temu trafiłem na ten filmik i tym bardziej utwierdzam się w tym, by nigdy więcej nie pytać „gdzie, dlaczego, po co?”:
Swoją drogą, jeśli już miałbym doszukiwać się sensu, to ostatni wpis przyniósł realne korzyści. Po różnych perturbacjach ostatecznie pozwu w sądzie nie złożyłem, udało mi się porozumieć z wydawcą, a pierwsza część płatności po wielu miesiącach nareszcie wpłynęła na konto. Jupi! Gdyby nie wzmianka o niezapłaconej fakturze, prawdopodobnie historia skończyłaby się inaczej.
A co do marzeń, odwagi i „porzucania dobra, w którym można zgnuśnieć” czy po prostu, pozostając w retoryce rozwojowo-psychologicznej, „wychodzenia ze strefy komfortu” – obejrzyjcie to:
Czerpiąc od innych to, co najlepsze
Dziś nie szukam już na siłę autorytetów, ale czerpię to, co najlepsze, od takich osób, jak Jacek Walkiewicz i Adam Szustak. Paradoksalnie są oni szalenie różni i mówią o pozornie różnych sprawach. Mam jednak nieodparte wrażenie, że dopiero połączenie tego, o czym obaj opowiadają, tworzy całość, która w pełni składa się na mój własny system wartości i na życie, w którym spełnianie marzeń i wiara Boga się uzupełniają, a nie stoją w sprzeczności. Znalezienia takich osób życzę Wam wszystkim!
A jeśli spotkaliście ludzi, którzy stali się dla Was autorytetami – wspomnijcie o nich w komentarzach.
komentarze 2
Dla mnie autorytetem jest Jan Kaczkowski. To nieżyjący już ksiądz, który przez bodajże 3 lata zmagał się z glejakiem, onkocelebryta – jak o sobie mawiał. Wierzę, że takie osoby jak on, z wyrokiem, zawieszone między dwoma światami, wiedzą więcej.
Pozdrawiam
by Joanna on 22 grudnia 2016 at 11:46. #
Tak, wspaniały człowiek, niezwykle pogodny i mądry. Czytałem kilka jego książek, warte lektury.
by Ardenno on 22 grudnia 2016 at 12:53. #