[497 #2] Tworzenie okładki do książki
10.02.2018
Gdy decydowałem się na wydanie książki, nie sądziłem, że tworzenie okładki będzie jedną z pierwszych czynności do wykonania. Zwykle jest odwrotnie – okładka powstaje pod koniec prac nad książką. To zrozumiałe, bo jaki sens ma tworzenie okładki, gdy książka nie jest gotowa? Ale self-publishing rządzi się swoimi prawami i niekiedy wywraca proces wydawniczy do góry nogami.
W tym wpisie wyjaśniam więc:
- dlaczego już teraz zająłem się tworzeniem okładki,
- w jaki sposób szukałem osoby do stworzenia okładki,
- jak przebiegała współpraca z graficzką,
- ile było wersji roboczych okładki (i jak wyglądały!),
- ile czasu zajęło stworzenie okładki i jaka jest jej (prawie) finalna wersja.
***
Wpis, który właśnie czytasz, stanowi część cyklu o wydawaniu książki pod tytułem 497 błędów. Dotychczas ukazały się następujące wpisy:
[497 #1] Wydanie książki samemu – początek cyklu wpisów o kulisach powstawania „497 błędów”
[497 #2] Tworzenie okładki do książki (niniejszy wpis)
Kolejne teksty ukażą się niebawem, a następny będzie dotyczył zakupu domen i tworzeniu landing page’a.
***
Po co mi okładka na długo przed wydaniem książki?
Choć książka dopiero powstaje, już na rok wcześniej podejmuję działania de facto sprzedażowe. Szkoda tracić czasu, dlatego jak najszybciej planuję zbierać kontakty do osób zainteresowanych książką. Posłuży do tego landing page (zdarza się też mówić o „stronach lądowania”, ale to tłumaczenie brzmi dla mnie zabawnie).
Tytułem wyjaśnienia: landing page’e to strony, które służą zwykle jednemu celowi. Strony te nie mają żadnych innych linków poza tymi, które pozwalają na wykonanie konkretnej czynności. Przeważnie jest to albo możliwość zakupu danego produktu, np. książki, kursu online itd. (strona z ofertą sprzedażową pozwala na dodanie produktu do koszyka oraz zakup produktu – i nic więcej), albo możliwość pozostawienia swojego kontaktu (mailowego, telefonicznego), np. po to, by zapisać się na newsletter czy też pozwolić na kontakt ze strony danej firmy (tak działają choćby landingi banków).
Przyznam, że sam nie lubię landingów. Ilekroć na jakiś trafiam, mam wrażenie, że wciska mi się nieznany szerzej produkt, oferujący spektakularne efekty – a to schudnę 30 kg w miesiąc, a to zarobię milion w jeden rok, lub coś bardziej kuriozalnego.
Landing, który obecnie tworzę na potrzeby książki, będzie inny. Przez najbliższy rok nie chcę nic sprzedawać – landing page ma służyć wyłącznie zapisaniu się na newsletter. Zależy mi na tym, by nawiązać relację z ludźmi, których też fascynuje język polski i którym poprawność językowa nie jest obojętna. Aż do grudnia planuję regularny, ale nienachalny kontakt, tak by móc nawiązać relację i zdradzić nieco szczegółów na temat powstającej książki. No i we właściwym momencie powiadomić o rozpoczęciu sprzedaży (z odpowiednimi profitami dla osób zapisanych na newsletter).
Tu dochodzimy do sedna: uruchomienie landing page’a wymagało stworzenia okładki, by zachować spójność wizualną projektu. Nie był to mój wymóg, ale wymóg grafika (odpowiedzialnego też za grafikę eKorekty24). W efekcie musiałem odłożyć tworzenie landing page’a i zająć się szukaniem osoby do stworzenia okładki – czego w ogóle nie planowałem na początku prac nad książką.
Jak szukałem osoby do stworzenia okładki do książki
Pierwszym tropem – i skutecznym, jak czas pokazał – okazała się publikacja ogłoszenia na profilu eKorekty24:
Liczba zgłoszeń budziła nadzieje – dość szybko pojawiło się kilkanaście kontaktów. Zależało mi na tym, by zdecydować się na współpracę z osobą, która ma już gotowe i atrakcyjne portfolio. Nie brałem w ogóle pod uwagę współpracy z grafikami, którzy nie są w stanie zaprezentować żadnych okładek książek.
Po przejrzeniu komentarzy i portfolio planowałem kontakt jedynie z trzema osobami: z Iloną Gostyńską-Rymkiewicz (osoba polecona przez klientkę eKorekty24), Martą Krzemień-Ojak i chłopakiem o nicku Dark Crayon. Ze względu na stylistykę prac tego ostatniego (a także informację o zajętym grafiku) ostatecznie kontaktu w ogóle nie nawiązałem.
Zdzwoniłem się natomiast z obiema paniami. Wcześniej przygotowałem sobie listę pytań. Obejmowała m.in. następujące kwestie:
- liczba projektów okładki,
- kwestia rozliczania poprawek do wybranego projektu okładki,
- szacunkowy czas stworzenia okładki,
- koszt usługi i sposób rozliczenia (umowa o dzieło, faktura).
Okazało się, że pierwsza z graficzek ze względu na liczbę zleceń nie zdoła rozpocząć pracy w styczniu. Z kolei warunki zaproponowane przez Martę Krzemień-Ojak wydały mi się całkiem atrakcyjne. Zdecydowałem się na współpracę. I dziś mogę już stwierdzić, że to była bardzo dobra decyzja.
Warunki współpracy z graficzką – tworzenie okładki do książki
Warunki zaproponowane przez Martę były następujące:
- liczba projektów: 10,
- liczba poprawek wybranej wersji okładki: w cenie usługi,
- brak konieczności przedpłaty.
Na prośbę graficzki kosztu usługi niestety nie mogę podać. Dodam tylko tyle, że cena nie wydała mi się wygórowana, zwłaszcza biorąc pod uwagę aż 10 projektów oferowanych w cenie usługi (spodziewałem się trzech, może pięciu…). Do dziś mam w pamięci kompletnie nieudaną współpracę z grafikiem przy okazji tworzenia grafiki eKorekty24 sprzed kilku lat (projekt – poza obecnym logo – w całości wyrzucony do kosza). Wtedy grafik liczył sobie po 50 zł za każdą poprawkę do grafiki (poza kilkunastoma pierwszymi za darmo) i to rozwiązanie okazało się kompletnie chybione.
Chociaż zwykle stronię od biurokracji, to jednak na prośbę Marty podpisaliśmy umowę. I muszę przyznać, że był to dobry pomysł. W umowie znalazł się zapis o tym, że jeśli ostatecznie nie wybiorę żadnego projektu, koszt usługi wyniesie tylko 50% ustalonej ceny. Swoją drogą wzór umowy okazał się bardzo prokliencki – chronił wszystkie moje prawa i nie zgłosiłem żadnych uwag.
Początek współpracy z graficzką – kluczowe założenie
Z początkiem współpracy przyjąłem jedno bardzo ważne założenie: nie zakładałem, że ta współpraca musi wypalić. Liczyłem się z tym, że wydam określoną kwotę, a jeśli żaden z 10 projektów okładki nie będzie choć trochę satysfakcjonujący, to podziękuję i poszukam kolejnej osoby.
Było to dość uwalniające uczucie. Z natury jestem perfekcjonistą i często przeszkadza mi to w życiu. Oczywiście perfekcjonizm bywa zaletą (choćby w pracy zawodowej – bo czy redaktor może nie być perfekcjonistą?). Często jednak perfekcjonizm uprzykrza życie i sprawia, że dziesiątki projektów, które rozpocząłem, pozostają nieukończone.
Z upływem czasu nauczyłem się ujarzmiać swój perfekcjonizm. Pogodziłem się z tym, że nie wszystko, co robię, musi być idealne. Niestety im ważniejszy dla mnie projekt, tym bardziej się spinam i tym większe ryzyko, że w którymś momencie zarzucę pracę, nie widząc końca poprawek. To dlatego przyjąłem założenie, że współpraca z graficzką może się nie udać. Założyłem, że zamiast tygodniami szukać osoby z doskonałym portfolio, decyduję się na współpracę, a jeśli nie wypali, to albo wybiorę taką okładkę, która podoba mi się najbardziej (choć nie będzie idealna), albo pogodzę się z utopionymi kosztami i poszukam kolejnej osoby.
Wziąłem głęboki oddech i wysłałem pierwszego maila, w którym opisałem swoje oczekiwania:
Tworzenie okładki książki – pierwsze trzy projekty okładki
Graficzka planowała przesłanie puli pięciu okładek, ale poprosiłem o mniejszą liczbę, tak by odpowiednio szybko móc przekazać feedback i nie tracić projektów z puli dziesięciu darmowych.
Wreszcie nadszedł dzień, gdy na skrzynce zobaczyłem maila z pierwszymi projektami okładek. Serce zaczęło bić mi szybciej – a jeszcze bardziej, gdy spojrzałem na pierwszy projekt:
(Każdy projekt okładki można powiększyć – w tym celu wystarczy na nim kliknąć)
„No ładnie” – pomyślałem. „To byłaby niezła okładka na książkę o skrzętnie ukrywanych błędach chirurgów, którzy powinni trafić za kratki. Jeśli zdecyduję się kiedyś na kryminał, to okładkę już mam”.
Dwa kolejne projekty trochę podniosły mnie na duchu:
Druga okładka książki (za moją wcześniejszą zgodą) nawiązywała do grafiki eKorekty24. Trzeci projekt był dość minimalistyczny, choć też pomysłowy (zapis „błenduf” w odbiciu tytułu). Wszystkie okładki miały potencjał i byłem dobrej myśli. Wysłałem feedback i prośbę o kolejne trzy projekty.
Tworzenie okładki książki – kolejne trzy projekty okładki
Zanim otrzymałem nowe projekty, Marta zaproponowała stworzenie okładki z użyciem zdjęcia własnego autorstwa (chapeau bas!). Pomysł nie przypadł mi jednak do gustu, grzecznie odmówiłem i czekałem na nowe projekty.
Wreszcie się pojawiły:
Nie krzyknąłem w zachwycie: „Tak, to jest to!”, ale w każdym było coś, co mi się podobało i co pozwoliło mi skompilować pomysły w jeden. Już od początku (projekt 2 z pierwszej puli) ciekawa wydała mi się koncepcja poprawiania błędu w tytule. Nie była ona jednak osadzona w rzeczywistości, bo kto poprawia ten błąd? Dlatego przypadł mi do gustu pomysł z malarzem (projekt nr 5), choć bardziej na jego miejscu widziałem np. nauczyciela języka polskiego. Kluczowy był projekt 4, którego tło przypominało tablicę szkolną (co sugerowała też czcionka użyta w tytule). W ten sposób zrodził się pomysł na okładkę z nauczycielem poprawiającym błąd w tytule.
Powyższe wnioski opisałem Marcie w mailu. Wyjaśniłem też, że zamiast nauczyciela możemy dać roześmianego ucznia (jak u malarza). Decyzja, by zastąpić nauczyciela postacią dziecka, okazała się strzałem w dziesiątkę – tu należą się wielkie dzięki dla Marty i jej intuicji oraz odwagi do nietrzymania się sztywno moich wytycznych! Dwa kolejne projekty prezentowały się następująco:
„To jest to!” – pomyślałem od razu. Tylko po co mi zdjęcie stockowe? Przy najbliższej okazji (za aprobatą żony – choć większe wątpliwości miałem ja sam) zrobiłem naszemu Michałowi sesję zdjęciową. Marta dokonała cudu i tak stockowa okładka przerodziła się w coś, z czego jestem niesamowicie dumny.
Oto finalna wersja okładki książki:
Oryginał zdjęcia trudno nawet mi zlokalizować (wysłałem całą paczkę zdjęć). Prawdopodobnie jednak Marta wykorzystała to poniżej, mimo że różnic mnóstwo: zdjęcie jest odwrócone, koszula zmieniła kolory, a Michał trzyma długopis zamiast kredy (choć to było celowe – chodziło tylko o ułożenie dłoni):
Spotkałem się z opiniami, że taka „szkolna okładka” może sugerować dość elementarne błędy językowe i że nie do końca oddaje zawartość książki. To prawda. Ale ważniejsze dla mnie są wolność i niezależność, które cechują prace nad 497 błędów. To wartość, która nie ma ceny. Nie sądzę, bym mógł przepchnąć taką okładkę w przypadku tradycyjnego wydawcy.
Jedyne, co podlega jeszcze konsultacji, to błędy, które pojawią się na okładce. Redaktorzy eKorekty24 to dość niegodziwe grono odbiorców – wszystko wiedzą i wszystko jest dla nich oczywiste ;) Gdy usłyszałem, że błędy są zbyt proste, stwierdziłem, że muszę to zweryfikować wśród potencjalnych czytelników. Tak zrodził się pomysł na test językowy (w przygotowaniu), który ma zweryfikować znajomość poszczególnych błędów wśród użytkowników języka. Test posłuży m.in. do tego, by wyłonić błędy najmniej znane, które warto umieścić na okładce.
Tworzenie okładki książki – wnioski
W efekcie prac nad okładką książki nasunęło mi się kilka refleksji.
Po pierwsze stwierdziłem, że prowadzenie agencji reklamowej/interaktywnej/marketingowej (zwał jak zwał) to musi być ciężki kawałek chleba. Gdy na eKorekcie24 otrzymujemy zlecenie, zwykle wszystko jest jasne. Wiadomo, czego oczekuje klient (bezbłędności i „żeby tekst dobrze się czytało”), i wiadomo, co ma zrobić redaktor. Gdy zlecałem stworzenie okładki do książki, spodziewałem się, że będzie to ciężka przeprawa. Każda twórcza praca to szukanie kompromisu między wizją klienta a wizją twórcy. Jeśli spotkają się pośrodku – chwała Bogu. W przeciwnym razie może nie być najlepiej – przynajmniej tak to sobie wyobrażam.
Po drugie jestem niesamowicie wdzięczny Marcie za wyrozumiałość i dużą dozę kreatywności. Początkowo nie miałem żadnej wizji okładki – brakowało mi pomysłu na to, jak wyrazić graficznie dość abstrakcyjne pojęcie poprawności językowej. Kluczowe okazało się, paradoksalnie, nietrzymanie się moich wytycznych, bo na okładce miał być nauczyciel (o dziecku wspomniałem jednym zdaniem), tymczasem to właśnie decyzja o wykorzystaniu zdjęcia z dziewczynkami sprawiła, że okładka nabrała dla mnie sensu. W ogóle nie myślałem o tym, by wykorzystać własne zdjęcie, a tym bardziej sięgać po wizerunek swojego dziecka. Miałem wątpliwości co do tego pomysłu (w zasadzie nie publikujemy w internecie zdjęć Michała i Oli), ale Ania szybko rozwiała moje wątpliwości. Jest chyba duża różnica we wrzucaniu na fejsa śmieszkowatych zdjęć swoich dzieci, a zamieszczeniu zdjęcia syna na okładce własnej książki. Liczę na to, że i Michał będzie w przyszłości podobnego zdania :)
Podsumowując, okładka książki jest gotowa w 90%. Rozważeniu wymagają błędy, które znajdą się na okładce, i różne inne bazgroły tablicowe. Zmiany mogą dotyczyć jeszcze co najwyżej czcionek i kolorów, ale nic poza tym.
Jestem megazadowolony z efektów współpracy. Obecnie okładka służy za punkt wyjścia do stworzenia landing page’a, który pozwoli osobom zainteresowanym zapisywać się na listę osób oczekujących. Efekty prac (znów – dość zawiłe…) opiszę w kolejnym opisie.
Dodaj komentarz